środa, 28 sierpnia 2013

CzuCzu czyli zabawa w teatrzyk

Gdyby ktoś miał wątpliwości- żyję. Tylko nie mam czasu, ale tak to już jest że ktoś musi harować żeby byczyć mógł się ktoś.
Wszak sezon urlopowy w pełni, mimo tej burej aury za oknem, zwiastującej te obleśnie długie zimowe wieczory ciągnące się jak smród po gaciach.
Niniejszym proszę mnie zahibernować we wrześniu i obudzić w kwietniu, przy okazji odchudzić o 6 kg, podciąć końcówki włosów i zaopatrzyć w działający na 100% preparat przyciągający facetów. Amen, więcej życzeń nie mam.
A jakby się jednak zahibernować nie dało, muszę kolejną zimę jakoś przetrwać. I te długie wieczory też.
Długie wieczory z intensywnym trzylatkiem. Można czytać książki, układać puzzle, klocki, przemalowywać na buro kuchnię plakatówkami, a jak się to wszystko znudzi, można wyjąć teatrzyk czyli Figurkowe Zabawy CzuCzu.

CzuCzu lubię bo generalnie lubię to co edukacyjne i pomysłowe. Teatrzyk jest w niewielkim pudełeczku, które zawiera papierową scenerię oraz faunę do wyrwania. Rodzic jednak niezbędny, dziecko może źle wyrwać czyli porwać i po zabawie.
Do wyboru mamy osiem różnych teatrzyków, każdy zawiera 4 zwierzątka i CzuCzu, przy czym podzielone są one tematycznie, np zwierzęta mieszkające na łące, nad jeziorem, na polanie, w lesie.
Producent rekomenduje zabawkę dla dzieci w wieku 1-3 lata, co dla mnie osobiście jest nieporozumieniem.
Widział ktoś kiedyś roczniaka świadomie bawiącego się teatrzykiem?
Zapewne natomiast fajnie się zgniata papierowe zwierzęta i próbuję konsumować.
Zabawka fajna bo dająca duże pole do wykazania się kreatywnością. Można odgrywać sceny na tle składanej scenerii, można przykleić figurki do długich wykałaczek i urządzić teatrzyk cieni. Można pokolorować figurki a konkretnie ich część zadnią. Są też zagadki, wypisane na scenerii.
I wszystko byłoby pięknie, kreatywnie, rozwojowo i w ogóle super-duper, gdyby nie fakt, że figurki są wykonane ze zbyt cienkiego i podatnego na zniszczenie papieru, zdecydowanie nie dzieckoodpornego.
Może gdyby podstawki byłyby wykonane z jakiejś twardszej tekturki, całość byłaby stabilniejsza.
Ale nie jest i mój trzylatek nie jest w stanie sam połączyć podstawki i figurki bo to delikatna robota jest.
Pomysł fajny tylko wykonanie kuleje. Szkoda, oj bardzo szkoda.









niedziela, 18 sierpnia 2013

Czekoladove love czyli Torciki Goplany

Tak, jestem ostatnio monotematyczna, ale żarcie to moja wielka miłość i nic na to nie poradzę.
Torciki Goplany nowością wielką nie są, kilka msc na rynku egzystują, ale są dobre więc warto o nich wspomnieć.
Torciki wbrew swej nazwie niewiele mają współnego z tortem jako takim. Jakby się głębiej zastanowić to nic nie mają. Albo mają. Jedno i drugie jest dobre. 
Występują w czterech smakach (orzechowo-czekoladowe, orzechowo-śmietankowe, waflowo-karmelowe i truflowo-pistacjowe), a każdy smak w dwóch formach- pakowane pojedynczo oraz w torebkach. Ta pierwsza opcja pasuje mi bardziej, gdyż kupując opakowanie zawsze lituję się nad tymi których jeszcze nie zjadłam, i chcąc zapewnić im towarzystwo tych zjedzonych nie mam innego wyjścia jak zjeść wszystko naraz. Zatem nie jest to obżarstwo tylko wspaniałomyślność. 
Pod lupę bierzemy tylko 3 z 4 smaków, ponieważ w sklepie zabrakło. 
Kocham pistacje więc ten smak rajcował mnie najbardziej, ale niestety, pistacji tu nie czuć. Pralina jest truflowo-pistacjowa z nazwy, smak truflowy zdecydowanie dominuje, co nie zmienia faktu że całość jest godna polecenia. 





Waflowo-karmelowe również są bardzo zacne, ale jak ktoś liczy na ciągnący się i obłędnie słodki karmel może się bardzo rozczarować. Karmel jak widać na załączonym obrazku jest zwarty i gotowy, ale niestety też nie jest bardzo wyczuwalny. Ale pralina i tak pyszna, chociaż jakby mi ktoś powiedział, że to smak waflowy to bym chyba miała wątpliwości. Nieważne jak się nazywa, zapewniam że jest grzechu warta. 

Orzechowo-czekoladowa również skradła me serce, choć smak czekoladowy dominuje, orzechowy trudno wyczuć.

Ciężko powiedzieć która smakowała mi najbardziej. Wszystkie są grzechu warte. Minus za dominację jednego smaku ale i tak polecam.

sobota, 17 sierpnia 2013

Stołowe gadżeciarstwo.

Uwielbiam te białe koperty i inne przesyłki, a one lubią mnie. Uwielbiam je otwierać i cieszyć się niespodzianką. Wczoraj rano ucieszyłam się na widok dużej, białej koperty, i jeszcze bardziej zaskoczyłam gdyż zdjęcie wygranej nagrody było zupełnie inne. A może to było tylko zdjęcie poglądowe...
W każdym razie wyjęłam z koperty wściekle pomarańczowy talerz plus komplet żółto- czarnych sztućców.
Małe śledztwo w Internecie i już wiedziałam o co kaman.
Constructive eating stworzyli amerykańscy rodzice niejadków, żeby zachęcić progeniturę do konsumpcji.
Jest wersja damska i męska, a w obrębie każdej z nich mamy talerz, sztućce, pluszaka i podkładki pod talerz. Wyboru wzorów i kolorów nie ma. Dla chłopca zestaw budowlany, dla dziewczynki ogrodniczy.
Trzeba przyznać, że fajny gadżet, ale z gadżetami jest często tak, że są fajne ale mało praktyczne.
Tu mamy dwa w jednym. Dużym zaskoczeniem był napis Made in USA zamiast Made in Wszechobecna Czajna. Można myć w zmywarce (ukłon w stronę matek lubiących ułatwiać sobie życie), oraz używać w mikrofalówce.
Szybkie mycie i testujemy.
Zacznę od minusów a właściwie jednego bo innych się nie doszukałam.
Widelec. Nie wiem kto go stworzył i po co, być może to zakamuflowany grzebień czy cholera wie co, ale nabicie nań paszy wymaga dużych nakładów cierpliwości. Co nabiję to wszystko spada. Dziecko jednak jest uparte bo widelec cholernie mu się spodobał, tak jak i pozostałe sztućce.
No to plusy. Talerz mimo braku gumowych wypustek (to brązowe jest plastikowe) nie przypomina od spodu zamarzniętej sadzawki i całkiem przyzwoicie trzyma się stołu.
Jest też duży (wszak to hamerykański twór) i ładnie wykonany. Dzięki przegródkom można sobie żarełko oddzielić jak ktoś lubi je mieszać dopiero w przewodzie pokarmowym. Wyrażne oznaczenia co gdzie ma swoje miejsce. Jest już po pierwszym spotkaniu ze zmywarką i ma się dobrze.
Sztućce dobrze leżą w małej łapce, w każdym razie Jeremi nie skarżył się że są niewygodne i chętnie się nimi posługiwał. Są podgumowane więc sie nie ślizgają. Do tego są ładne i bajeranckie.
Co więcej? Nic. Solidnie wykonany i praktyczny bajerancki gadżet z beznadziejnym widelcem. Dla dziecka duża atrakcja więc polecam.
http://www.constructiveeating.com/









poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Wawelskie Kasztanki czyli próba poprawienia ideału

Słodycze prawie wszystkie darzę uczuciem gorącym. Te czekoladowe zwłaszcza. Są rzecz jasna wyjątki typu czekolada gorzka, wyrób czekoladopodobny, połączenie czekolady z miętą lub alkoholem.
Ale poza tym czekolada wchodzi jak złoto. Kasztanki też wchodzą jak złoto. Zarówno w wersji oryginalnej (praliny) jak i tabliczka czekolady nadziewanej. 
Kasztanki to smak idealny, nic do poprawki, zostawić i nie mieszać żeby nie przedobrzyć. Nie za słodki, odpowiednio czekoladowy, mlask. 
Komuś się jednak wyrażnie nudziło i zrobił mały kasztankolifting czyli wersję z waflem. 
Kupiłam, bo jak inaczej. 



Mamy zatem 300 gram szczęścia, w środku ileś płaskich czekoladek po 20 gram każda, imitujących tabliczkę czekolady (podział na kostki). Jest też uproszczona instrukcja obrazkowa jak się do czekoladki dobrać, choć w praktyce nie jest to takie łatwe. Tzn technicznie jest łatwe ale trzeba albo mieć długie pazury albo zrobić to precyzyjnie. A jak już się dobierzemy to możemy cieszyć podniebienie pyszną czekoladką.
Czym się ona różni od zwykłego Kasztanka?
Zapewne składem wzbogaconym o te wafle, których raczej nie czuć w smaku, jedynie trochę w konsystencji, bo ciut chrupie. I to wszystko. 
Z waflem czy bez, Kasztanek jest pyszny. Tiki Taki też. Malagi nie lubię. 
Ceny nie pamiętam, wartości kalorycznej dla własnego zdriowia psychicznego nie sprawdzam.
Ale niech Wam pójdzie w biust. Albo mięśnie, co kto woli.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

W temacie fotelików pozostając....

napiszę jeszcze kilka słów o pierwszym foteliku Jeremiego.
Fotelik CabrioFix marki Maxi Cosi. Razem ze mną czekał na upragnionego noworoda, i dzielnie służył mu przez następne 13 msc jego życia. Następnie z ciężkim sercem i łezką w oku został sprzedany, by służyć innemu dziecku.
Spokojnie, tym razem będzie krócej.
Fotelik jest bezpieczny. Można go tak jak my to robiliśmy montować pasami, można również dokupić specjalną bazę, która wymaga uchwytów isofix. Baza kosztuje drugie tyle co fotelik i spełnia dwie funkcje: po pierwsze wygoda, baza jest do auta wpięta na stałe więc hop siup fotelik na bazę, klik i gotowe, nie trzeba każdorazowo bawić się z pasami, po drugie podnosi poziom bezpieczeństwa do 5 gwiazdek czyli maksimum. Ten sam fotelik montowany pasami dostał 4 gwiazdki, co też jest przyzwoitym wynikiem.
Fotelik jest duży, jeden z największych w tej kategorii wagowej, co ma naprawdę duże znaczenie, bo przecież dziecko jak najdłużej powinno jeżdzić tyłem.
Jakość wykonania bez zarzutu, kiedy go sprzedawałam miał zaledwie kilka rysek nie mających przecież wpływu na bezpieczeństwo.
Materiał rzecz jasna ściągany do prania, rzecz jasna bawełniany a nie sztuczny, rzecz jasna można prać w pralce. Nie farbował, nie wyblakł.
Farbował za to pokrowiec frotte (do kupienia osobno podobnie jak folia przeciwdeszczowa czy moskitiera) mający niby na celu zmniejszenie potliwości w dni upalne. Jeremi jakoś nigdy nie pocił się jakoś intensywnie.
Żeby złożyć pałąk potrzebne są dwie ręce (no niestety).
Z tyłu fotelika mamy praktyczny schowek do którego możemy schować np pieluchę, smoczek, zabawkę czy co tam chcemy.
Pasy trzypunktowe. Tu mały zarzut w stronę firmy bo inni producenci robią pięciopunkotwe.
Na szczęście nie było nam dane testować ich wytrzymałości.
Osłonki na pasy też mogłyby być przyszyte na stałe, lubią się gubić a podobno mają wpływ na bezpieczeństwo.
Jest też materiałowy daszek chroniący przed słońcem i nadmiarem bodźców. Jako że materiałowy śmiem wątpić w jego możliwości ochrony przed intensywnym deszczem, choć takie kilka kropelek może wytrzyma. Wygodna sprawa bo chowany w listwie fotelika więc nie przeszkadza kiedy nie jest używany.
Fotelik posiada też wkładkę spłycająca dla noworoda, co by rzeczonemu było wygodnie i się nie zapadł za głęboko w foteliku. Fajna sprawa.
Podsumowując: kilka drobnych niedociągnięć, choć sam fotelik generalnie fajny, bezpieczny, solidnie wykonany i wygodny dla dziecka. Ale można lepiej więc jakbym miała jeszcze raz wybierać zastanowiłabym się nad Romerem Baby Safe Plus, który wyposażony jest w pięciopunktowe pasy.
Na koniec jeszcze wspomnę o rewelacyjnym śpiworku dedykowanym temu fotelikowi. Dość drogi (niestety za firmowe logo się płaci), ale warto. Lekki, ciepły, z dziurami na pasy, zamek błyskawiczny z obu stron, fajnie wyprofilowany bo wycięty pod szyją i nie zachodzi dziecku na facjatę. Nie kupiłam moskitiery ani folii, natomiast śpiwór był strzałem w 10. Na pierwszym zdjęciu użytkownik ma 4 msc, na drugim 13.












sobota, 3 sierpnia 2013

Bezpieczeństwo czyli słów kilka o fotelikach samochodowych

To będzie taki post, o którym wiedziałam, że powstanie, nie wiedziałam jednak kiedy. Zawsze było coś innego, coś nowego do opisania, ale przyszedł czas, żeby pod lupę wziąć to, czym od dwóch lat moje dziecko podróżuje po mieście a czasem poza.
Foteliki samochodowe to moje małe zboczenie. Nie pozwolę żeby moje dziecko przejechało bez fotelika nawet 100 metrów. Nie jestem ekspertką, ale staram się wiedzieć jak najwięcej i po prostu być w temacie.
Jestem też świadoma, jak może się skończyć kilka minut bez fotelika.
Mogłabym na ten temat pisać i pisać, ale kto by chciał czytać elaborat, zatem postaram się żeby było w miarę treściwie.
Fotelik samochodowy. Chyba każdy kto nie miał tego ustrojstwa po starszym dziecku czy innym dziecku z rodziny/znajomych miał dylemat, jaki fotelik kupić. Jaki?
1. Bezpieczny.
2. Dopasowany do dziecka i wygodny
3. Dopasowany do auta

A teraz rozwijamy jak papier toaletowy.
Ad.1 Co znaczy bezpieczny? Bezpieczny tzn sprawdzony przez niezależne ośrodki np niemiecki  adac czy austriacki oeamtc , które badają, jak się w czasie crash testu zachowuje fotelik z manekinem zamiast człowieka. Manekiny (obecnie serii Q) są cholernie drogie i częściowo stąd wynika, że foteliki które poddawane są testom zderzeniowym są droższe od tych, które poddawane im nie są. Na kimś testować trzeba, a małej Madzi [*] z Sosnowca już nie ma na tym łez padole, ciężko więc by było znaleźć drugą taką mamuśkę.
Jak wygląda crash test możemy obejrzeć na jutubie. Jest auto, fotelik, manekin i wielkie bum z prędkością chyba 50 km/h.
Wszystko nagrywają kamery, z różnych stron. Jak wyrwą się pasy z fotelika (patrz chicco proxima ) to fotelik dostanie kiepską notę (w tym wypadku 2 gwiazdki). Jak będzie stabilny i manekin "przeżyje", może dostać max 5 gwiazdek.
Jaki wniosek po obejrzeniu crash testu? Ano taki, że nie warto ufać producentowi tylko dlatego, że jest znany, powszechnie lubiany, ma doswiadczenie, robi fajne wózki, ma ładne logo czy sponsorował kuzyna brata naszego sąsiada na zawodach w worku podczas gminnych obchodów Dnia Rolnika.
Chrzanić worek z firmowym logo. Zanim wydamy na fotelik nasze ciężko zarobione pieniądze, sprawdźmy na stronie fotelik.info ile gwiazdek otrzymał dany fotelik, albo czy w ogóle jakieś otrzymał. Kupujemy te foteliki, które mają 3-5 gwiazdek, te co mają 1-2 lub wcale, nadają się do przewożenia ziemniaków jeżeli ktoś ma taką fantazję.
Z wiedzą na temat fotelików u sprzedawców bywa rożnie. Niektórzy ją posiedli, inni będą nam wciskać kit, że po co przepłacać skoro tak samo wygląda (może i wygląda, ale co z crash testami?), albo że przecież jest atestowany. Właśnie. ATESTOWANY. Ten nieszczęsny atest nazywa się ECE R44-03 i świadczy tylko o dopuszczeniu produktu do sprzedaży. I co mi po nim, skoro ma go każdy fotelik oraz nieszczęsny poddupnik? Tak, chicco proxima też ma ten atest. Niech każdy zada sobie teraz pytanie, ile jest wart atest który posiada fotelik z którego wyrywają się pasy.
Nie chcę przynudzać ale muszę. To, że fotelik ma dobre noty w testach nie znaczy do końca, że jest to fotelik bezpieczny. Tzn znaczy, ale w przypadku fotelików ze standardowymi pasami. Mamy na rynku kilka modeli fotelików, które zamiast pasów mają osłonę boczną tułowia. Jest to cybex pallas i kiddy guardian.
Jak wiadomo dzieci są różne. Jedne zaakceptują tego typu fotelik i będą wyglądać jak uśmiechnięty i zadowolony cherubinek z reklamy, a inne będą wyglądały tak. Sporo jest bowiem dzieci, które nie akceptują tej dziwnej poduszki z przodu. Ale wróćmy do meritum. Te dziwne wynalazki otrzymały wysokie noty w testach, ale tylko dlatego, że w trakcie crash testów ADAC nie wykonuje się dachowania. Nie oszukamy praw fizyki moi drodzy, przy dachowaniu manekin/dziecko nie trzymane pasami po prostu wypadnie. To może być nasze dziecko...
Zresztą filmik z dachowania takiego fotelika da nam po oczach jak klikniemy w link prowadzący do testów na stronie fotelik.info.
Na koniec żeby nie zanudzać dodam jeszcze, że jeżeli chcemy kupić fotelik używany, to tylko z pewnego źródła typu rodzina/bliscy znajomi. Obcy może (nie musi) wcisnąć nam fotelik powypadkowy, który może mieć pęknięcia niewidoczne gołym okiem. Pęknięty i klejony styropian odpuszczamy z założenia.
Fotelik pamiętający czasy naszego dzieciństwa też eliminujemy, choćby szwagier Zenon zapewniał, że jest cudowny i wychowała się na nim czwórka jego dzieci plus jeden wnuk. Z czasem materiały się zużywają pod wpływem różnych czyników, choćby słońca które opala nasz fotelik kiedy robimy zakupy w Tesco.

Ad.2 Dzieci jak wiadomo są różne, niższe, wyższe, grubsze, chudsze, inaczej zbudowane, nie każdemu będzie wygodnie w każdym foteliku. A i do wzrostu trzeba dopasować.
Zatem starajmy się kupić fotelik w sklepie, w którym jest duży wybór dobrych fotelików, i nie mam na myśli Reala, w którym uświadczyć możemy Chicco Proximę, Seni, Meggy i cholera wie co jeszcze. Wszystko plastik fantastik made in China i bez gwiazdek.

Ad.3 Jeżeli ktoś myśli, że fotelik to tylko fotelik a auto to tylko auto i jedno pasuje do drugiego jak dwie połówki jabłka, to się myli. Auta mają różne profile kanapy, różne długości pasów i zamków. A fotelik musi być zamontowany stabilnie, nie może latać po aucie ani tańczyć makareny. Dlatego właśnie, po fotelik lepiej wybrać się do dobrego sklepu.

To tyle tytułem wstępu.

Kiedy Jeremi miał 13 msc, wymieniliśmy fotelik niemowlęcy 0-13 kg czyli ten z rączką na fotelik 9-18 kg, który rączki nie ma a demontuje się go tylko wtedy kiedy zajdzie potrzeba. Ogólnie mówi się, że dziecko powinno jak najdłużej jeździć tyłem. Tak, powinno. Czemu? Z powodu głowy. Człowiek rodzi się z nieproporcjonalnie dużą głową. Głowa dziecka w wieku 9 msc stanowi 25% całej masy jego ciała. Głowa dorosłego mężczyzny zaledwie 6. Zatem głowa malucha jest duża i ciężka, a mięsnie które mają głowę trzymać na swoim miejscu są jeszcze słabe i niewykształcone. Kto nosił młodsze rodzeństwo zapewne pamięta rodziców powtarzajacych do znudzenia: tylko przytrzymuj główkę. Ano właśnie.
Teraz cofamy się do podstawówki na lekcję fizyki. Ciało fizyczne przy gwałtownym przyspieszeniu leci do tyłu, natomiast przy gwałtownym hamowaniu leci do przodu. Teraz łączymy fakty i uruchamiamy wyobraźnię. Nasze ciało fizyczne siedzi sobie w foteliku przodem do kierunku jazdy. Mamy wypadek, ktoś nam wyjechał z podporządkowanej. Gwałtowne "hamowanie". Ciało fizyczne leci do przodu. Ano nie leci bo trzymają je pasy. A głowa? Ta duża ciężka głowa? Co ją trzyma? Te słabe mięśnie karku. Utrzymają? Może tak, może nie. Chcemy ryzykować skręceniem karku? Ja nie chcę.
Właśnie dlatego foteliki 0-13 kg są tylko tyłem do kierunku jazdy.

Teraz przenosimy się daleko na północ, i wcale nie dlatego że chcę opowiadać o malinach nordyckich.
Szwecja. Z czym nam się kojarzy? Np z Volvo. A Volvo kojarzy się z bezpieczeństwem.
Szwedzi do 4 roku życia wożą swoje dzieci tyłem. Nie dlatego, że chcą, tylko takie jest u nich prawo. Szwed wchodzi do sklepu i nie ma dylematu czy fotelik 9-18 kg kupić montowany przodem czy tyłem, bo fotelików przodem tam nie ma. Nie ma wymówek że choroba lokomocyjna, że dziecko nie chce, że płacze, że biedactwo ma kiepskie widoki.
Nie znam dokładnie ich statystyk wypadkowych, ale są one bardzo optymistyczne. Pewnie, to nie jest tylko kwestia fotelików, ale również kultury jazdy, przestrzegania przepisów i bezpiecznych aut. Jedno jest pewne- bierzmy przykład ze Szwedów.
Foteliki 9-18 kg montowane tyłem to niestety w dalszym ciągu rzadkość w naszym pięknym kraju, ale też zakup takowych nie jest niemożliwy. Część rodziców w dalszym ciągu nie wie, że w ogóle istnieją. Na polskim rynku istnieje dosłownie kilka modeli, ale to już jest jakiś wybór.
Zatem kiedy dwa lata temu zmieniałam fotelik wiedziałam jedno: nie kupię fotelika przodem, niech jak szwedzkie dzieci jak najdłużej jeździ tyłem.
I kupiłam. Fotelik Mobi holenderskiej firmy Maxi Cosi. Fotelik kosztuje około 800 zł. Czy to dużo czy mało? Dla jednego dużo, dla drugiego mało, nie mi oceniać, ale to jeden z najtańszych fotelików 9-18 kg montowanych tyłem, montowany za pomocą pasów.
Używany od dwóch lat, zakupu nie żałuję, śmiało bym go kupiła jeszcze raz.
Fotelik jest obszerny, Jeremi ma w nim dużo miejsca i jest mu wygodnie. Materiał fajny, nie sztuczny, dziecko się nie poci. Jednym ruchem ręki rozkładany do pozycji półleżącej.
Wbrew temu co można usłyszeć z ust przeciwników tego typu fotelików, wkładanie do niego dziecka i wyjmowanie nie jest problemem ani trudnością.
Kolejny zarzut to brak kontaktu wzrokowego z dzieckiem. Fakt, nie da się zaprzeczyć, ale jest na to rada. Można dokupić specjalne okrągłe lusterko montowane na zagłówku i problem znika.
Zarzut następny (tak tak, najwięcej złego mają do powiedzenia ci, którzy takie foteliki widzieli na obrazku) jest taki, że dziecko nie widzi co się dzieje na drodze. Po pierwsze, fotelik to nie wieża widokowa, to ma być bezpieczne a nie zapewniać widoki. Po widoki zapraszam na Rysy. Po drugie to jest bzdura, albowiem najczęściej auto osobowe ma jednak tylną szybę, przez którą można sobie fajnie patrzeć na świat jadąc tyłem. Co widzi dziecko jadące przodem na tylnej kanapie? Fotel kierowcy bądź pasażera. Zatem kto tu ma lepszy widok?
Jeremi jeździ na środkowym miejscu tylnej kanapy czyli na najbezpieczniejszym miejscu w aucie.
Dzięki temu mogę stojąc na światłach czy w korku poprawić mu czapkę lub podać chusteczkę. Gdyby jechał przodem musiałabym się zatrzymać i wyjść z auta, ponieważ jestem człowiekiem a nie małpą i nie mam aż tak długich rąk.
Jakość wykonania bez zarzutu, przez 2 lata nie poszła ani jedna nitka, wszystko wygląda jak nowe.
Pokrowiec rzecz jasna zdejmowany do prania.
Osłony na pasy podgumowane, przyszyte na stałe, nie przesuwają się.
Jedyna rzecz którą by mogli dopracować to pasy, żeby były dobrze napięte trzeba czasem użyć siły a jednocześnie zrobić to z wyczuciem i pod odpowiednim kątem.
Drugi minus w zasadzie jest nie wadą a problemem, mianowicie foteliki montowane tyłem z powodu metalowej nogi podpierającej wymagają naprawdę dużo miejsca, a co za tym idzie nie pasują do każdego auta.
Nasze ma z tyłu miejsca dużo, a do tego obydwoje z małżonkiem nie staliśmy w kolejce po wzrost. Natomiast jeśli mamy seicento, małe auto 3drzwiowe lub jesteśmy wzrostu koszykarskiego, fotelik montowany tyłem może się nie zmieścić. Nic na siłę, lepszy dobrze zamontowany fotelik przodem, niż mało stabilny tyłem.
Jeżeli ktoś ma warunki żeby przewozić dziecko tyłem to ja całym sercem polecam. Jeremi chyba też bo dobrze mu się jeździ, ogląda świat przez tylną szybę i komentuje.
I jeszcze mój ulubiony krótki filmik doskonale obrazujący dlaczego tyłem jest bezpieczniej.
I zdjęcia, a jakże




Na koniec chciałam polecić rewelacyjnego bloga na temat fotelików oraz facebookowy profil fotelik.info (organizują bezpłatne inspekcje fotelików w całej Polsce). Byli też w moim mieście, skorzystaliśmy i  polecamy ponieważ ekipa jest bardzo fachowa, a podobno aż 70% fotelików jest źle zamontowanych. Dzięki Facebookowi wiemy, gdzie i kiedy odbędą się inspekcje.
Przepraszam jeżeli kogoś wynudziłam, naprawdę krócej się nie dało.
Na koniec wypada ładnie zakończyć. Nie żałujmy kasy na fotelik. Jeżeli jej nie mamy to może jakaś zrzutka z dziadkami albo prezent na roczek zamiast kolejnej zabawki.
Tak, prawdopodobieństwo wypadku jest znikome. Ale jednak wypadki sie zdarząją. Kto da nam pewność, że jutro właśnie w nas nie wjedzie pijany kierowca?
Nie jesteśmy nieśmiertelni, i choćbyśmy byli najlepszymi kierowcami, z nie wiem jak dużym doświadczeniem, nie mamy wpływu na to, że jakiś idiota na pasie obok spił się jak świnia na 40 urodzinach szwagra, albo nastolatek bez prawa jazdy pożyczył sobie auto ojca. Znowu mało prawdopodobne, ale co jak się stanie? Wieziemy najważniejszą istotę, nie mamy wpływu na innych, ale mamy wpływ na to jak ją przewozimy i jak jeździmy, pamiętajmy o tym.
Dobranoc