sobota, 22 marca 2014

Co w kosmetyczce piszczy

Była sobie kosmetyczka. Jest właściwie, bo mimo sędziwego wieku lat nastu ma się chyba całkiem dobrze.
Naście lat w bliskiej relacji ze mną, toż to zasługuje na ozłocenie jej.
Kupiona w zamierzchłych czasach kiedy hipermarkety Geant (to te francuskie, mało który Polak umiał wymówić) nie były Realami, a sklepy "wszystko po 5 zł" znało się z opowieści wujka z Hameryki.
I nie było Facebooka a obsługi Internetu człowiek uczył się na informatyce. Abstrakcja? Nie, było pięknie.

Kosmetyczce prawie nic nie dolega. Zmieniają się tylko kosmetyki do robienia tapety które w niej mieszkają.

Lusterko. Tej samej marki co kosmetyczka. Obudowa trochę wytarta ale co tam. Lubię je.
To czerwone to pomadka. Wzięta za punkty w Super-Pharmie żeby się nie zmarnowały.
Pozytywnie mnie zaskoczyła. Jest miękka, dobrze się nią maluje. Kolor trafiony w mój gust, wyrazisty ale nie robi efektu ruskiej kurtyzany. Do tego trzyma się przyzwoicie, chociaż dwudaniowego obiadu raczej nie wytrzyma. Jednodaniowego też raczej nie.
Nazywa się ona Maybelline Hydra Extreme.







U mnie występuje w duecie z błyszczykiem Glam Shine L'oreala, wygranym rok temu w loterii princessy.
Błyszczyk jako taki mnie nie jara bo poza delikatnym połyskiem nie daje ani koloru ani satysfakcji.
Ale w duecie nie jest źle. Na przedostatnim zdjęciu błyszczyk po prawej, pomadka po lewej.
Reszta zdjęć



Ten ogryzek to kredka do brwi. Napisy ma tak starte, że nawet nie wiem jaka to firma, ale jakaś popularna.
Nie łamie się i miękko rysuje. Jestem zadowolona.
Krótka jest od temperówki, czarne mi akurat nie smakują. 


Tusz Double Effect Maximizing Mascara. Mało popularna w naszym kraju niemiecka marka Etre Belle. Tusz wygrany dawno temu na ich profilu facebookowym. Gdybym chciała go kupić nie wiedziałabym gdzie. Kupić nie chcę bo w kolejce czekają trzy następne. Cena mnie zaskoczyła, 120 zł za tusz który nie powala na kolana i dupy nie urywa.
Jest całkiem przyzwoity, ale trzy razy tańsze były równie dobre.
Na początku strasznie sklejał rzęsy, teraz już tego nie robi. Kiepsko maluje dolne rzęsy, szczoteczka za duża, ciężko dotrzeć do najkrótszych rzęs.
Plus za możliwość postawienia w pionie. Nie wiedzieć czemu lubię tak stawiać tusze.
Co niezwykłego w tym tuszu?
Ano jednym tuszem można osiągnąć efekt normalny i efekt hardcorowy.
W moim przypadku ten drugi to po prostu normalny, a ten pierwszy nie nadaje się do tego żeby wynieść śmieci.
Jestem nieszczęśliwą właścicielką rzęs gęstych i krótkich. A lubię je mieć długie, i nie istnieją za długie.
Co odpowiada za tę różnicę, skoro jest to ten sam tusz i ta sama szczoteczka?
Ano w środku zapewne egzystuje sobie jakiś filtr który sprawia, że na szczoteczce pozostaje dużo mniej tuszu. Filtr to chyba konstrukcja rurka w rurce, bo ta od Look1czyli normalnego jest dużo cieńsza i wychodzi z grubszej, którą możemy oglądać wybierając opcję Look2.
To nie jest zły tusz. Jak już przestanie sklejać rzecz jasna. Przyzwoicie wydłuża, nie robi efektu pandy, zmywa się bez problemu. Ale ma też wady które opisałam wyżej a które sprawiają, że 120 zł bym za niego nie zapłaciła.
Zdaniem ulotki jeżeli chcemy żeby było jeszcze bardziej ekstremalnie, należy najpierw zastosować Look2 a po nim Look1. Próbowałam, rzęsy wyglądały jak po samym Look2.
Poszłam wynieść śmieci i gacie sąsiada nie spadły z wrażenia ze sznurka, więc ekstremum nie zostało osiągnięte.
Zdjęć rzęs nie będzie niestety bo samojebki nie są moją mocną stroną (łagodnie rzecz ujmując), a Jeremi specjalizuje się raczej w fotografii podłogowej, czyli własne buty (albo i nie) na tle powierzchni płaskich.







Cienie. Znów mało popularna marka Lambre.

Kiedy wygrałam tę paletkę w konkursie wyglądała tak ślicznie jak na zdjęciu.
Teraz wygląda tak.



Plusy:
-cudna i ładnie wykonana kasetka w stylu secesyjnym
-ładne kolory
-miękko i łatwo się maluje, nie obsypują się na świeżo pomalowane rzęsy
-możliwość wyboru kolorów cieni do kasetki (spory wybór)

Minusy:
-brak aplikatora, trzeba sobie dokupić
-dostępność, w Rossmannie to my tego nie kupimy. Aż wlazłam na stronę producenta i co? I nie ma, jeżeli wycofali to szkoda.
-10 h (bo tyle nie ma mnie w chałupie) nie wytrzymuje.

Jak widać turkusowy jest najmniej zużyty. Jest dość ciemny więc raczej na wieczór, a wieczory niestety z reguły spędzam w dresie.
Rzecz jasna z powodu gabarytów kasetki nie trzymam w kosmetyczce tylko obok.

Mamy też pilnik. Zwykły, szklany. Kolor mi się podobał.

Bystre oko dostrzeże też jakieś antyczne brązowe cienie do powiek, które zajmują miejsce i nie wiem na co czekają. Ale kobiet nie da się zrozumieć. Niektórych mężczyzn niestety też nie.

Jak widać kosmetyczka nie pęka w szwach i są w niej tylko rzeczy podstawowe.
Różu do policzków nie używam, bo obawiam się że jedyne co bym osiągnęła to efekt skacowanego klauna po całonocnej imprezie w remizie.
Rozświetlacze, jakieś bazy czy bronzery to dla mnie abstrakcja na poziomie budowy silnika.
Kiedyś robiłam kreskę eye-linerem, i jak już zaczęła przypominać kreskę a nie wydruk EKG, stwierdziłam, że wyglądam jak debilka i wywaliłam eye-liner w cholerę.
Może i powinnam się nauczyć jak używać tych wszystkich cudów.
Jak ludzie zaczną uciekać na mój widok zapewne to rozważę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz