wtorek, 17 czerwca 2014

Miał być koniec.

Miał być koniec bloga. Nie żeby mi się znudził. Nie żebym miała za mało czasu. Nie żebym przestała malować paznokcie, kupować kosmetyki i wpieprzać żarcie z Lidla.
Tylko jak widzę tą śladową ilość komentarzy to mam wrażenie, że gadam sama ze sobą.
A ja się szybko zniechęcam.
Stąd pomysł o zaprzestaniu pisania.
Ale jak widzę komentarz "najlepszy blog na świecie", to nie wiem czy się cieszyć czy w czółeczko pukać, bo gdzie mu tam do najlepszych. Prosty szablon bloggerowy, albowiem na grafice znam się jak mój przełożony na rodzajach szamponu.
Dzięki anonimie, you made my evening. Dzień należał do kogoś innego.

p.s. przełożony jest łysy jak kolano niemowlęcia

niedziela, 4 maja 2014

Denko kwietniowe

Witam po krótkiej przerwie, spowodowanej wbrew pozorom nie brakiem czasu, tylko brakiem głowy do blogowania, z powodu problemów w życiu prywatnym. Amen.
Zapraszam na denko kwietniowe, jak zwykle skromne ale jest.

1. Jeden z najnudniejszych kosmetyków do recenzowania. Żel do higieny intymnej Facelle Intim. Jeszcze nie znalazłam takiego, który by nie spełniał swojej roli. Każdy który dostąpił zaszczytu stania na parapecie w mojej łazience prawie nie pachniał, mył, nie podrażniał i był tani. I czego chcieć więcej... Ten był bez pompki, to jego minus, z pompką wygodniej. Do kupienia tylko w Rossmannie za śmieszne grosze.

2. Tusz. Się wziął i skończył, menda jedna. W sumie to wysechł chyba. Z lekka bym się wkurzyła jakby tusz za 120 zł wysechł po kilku tygodniach, więc dobrze że wygrany w konkursie. Z otwartymi ramionami powitałam następcę, ale szybko zatęskniłam za etre belle, gdyż jaśnie następca okazał się kanalią, ale o tym w następnej notce.





3. Duża próbka kremu Skincode Exclusive Cellular anti-aging cream. Taki z niego ekskluziw jak z koziej dupy klarnet, choć czytałam pozytywne recenzje, wręcz peany.
50 ml kosztuje około 3 stów, ja miałam 15 ml. Ładny, elegancki słoiczek, w środku krem który totalnie mnie nie zachwycił. Oczekuję od kremu solidnego nawilżenia, i tego nie dostałam.
Ale może ja się nie znam i rację mają ci co się zachwycają.
Krem jest lekki, nawilża średnio, przy ściągniętej skórze może lekko piec. Za 3 stówy to on powinien mi herbatę zaparzyć.

4. Olejek do kąpieli ukochanej mojej marki Organique, o zapachu bergamotki i limonki. Jedna butelka starcza na 6 użyć. Zapach bardzo przyjemny, kolor bardzo żółty, po wypełznięciu z wanny skóra jest przyjemnie natłuszczona. Pewnie zimową porą i tak bym musiała łydki szpachlować masłem shea, ale wiosną olejek daje radę. Ślicznie śmierdzi w wannie, więc polecam.


5. Aflavic. Zgiń przepadnij siło nieczysta, boś jak facet, dużo obiecuje, a mało robi.
Uczucia zmniejszenia ciężkości mych nóg nie stwierdzono. Ani nie chłodzi, ani nie nawilża jakoś znacznie.
Zawiera wyciąg z kasztanowca tylko co z tego skoro moim stopom nie robi dobrze.

6. Odżywka do włosów Organique z serii bloom essence. Poświęćmy jej dłuższą chwilę.
Do kosmetyków Organique mam słabość wielką, tak jak do tych z mydlarni itp.
 Ręcznie robione mydła, świece, cudnie pachnące peelingi i masła shea to coś co mogłabym kupować tonami.
Odżywkę wygrałam w konkursie. 200 ml specyfiku o przyjemnym, kwiatowym zapachu, niezbyt nachalnym, oraz kolorze budyniu malinowego z lekką perłową poświatą.  Pierwszy chyba raz miałam odżywkę zamkniętą w przyjemnym dla oka plastikowym słoiku z metalową nakrętką. Ma to swój plus, ma i minus. Plusem jest to że oprócz faktu że cieszy oko, można wszystko z opakowania paluchem wygmerać.
Minusem zaś jest to, że jak ręka mokra i śliska, to nasz cieszący oko słoik może nam wypaść z ręki, co mój słoik rzecz jasna uczynił.
Wydajne to to nie jest, ale jak się ma długie kudły to żadna odżywka nie jest wydajna, taki lajf, trzeba się pogodzić albo ściąć włosy.
Jeżeli chodzi o samo działanie to odżywka jest dobra a włosy zdecydowanie są milsze w dotyku.
Dobra to jednak dla mnie za mało żeby wydać na nią około 5 dych. Za 5 dych to mnie musi powalić na kolana, albo chociaż zachwycić. Nie ma zmiłuj.


7. Mydło się wzięło i wymydliło. Taka kolej losu.


8. I ukochana moja. Muszę poszukać w drogeriach bo jak tu bez niej żyć. Mała tubka, więc każda torebka i każda kieszeń są z nią dobrze zsynchronizowane. Rewelacja za jakieś śmieszne pieniądze, około 3 zł może.
Gęsta i treściwa, na wszelkie przesuszenia, podrażnienia i inne atrakcje. I love you.

 Dobranoc :)







sobota, 12 kwietnia 2014

Lidlowo spożywczo część 2.

Jakby kogoś interesowała część pierwsza to jest tu.

Lidl poszerza asortyment i w dalszym ciągu próbuje mi wciskać stare ciastka.
Niech poczekają aż będę w mało pacyfistycznym nastroju...
A jeżeli nie poszerza to ja co jakiś czas odkrywam coś nowego. A co?

1. Parówki. Tych z pierwszej części już nie kupuję z prostego powodu- te mają większą zawartość mięsa.
Dziecko jest parówkożerne a ja nie mam wyrzutów sumienia. Alleluja.



2. Dziecko jest również żelkoholikiem. Te są dość kwaśne i zielone, zatem dwa powody żeby je kochać.
Skład sprawdzony, nie ma tragedii. Są też brzoskwiniowe.

3. Zapewne żywienie się tym codziennie nie jest dobrym pomysłem, ale kto czasem nie jest tak zajęty że nie ma czasu na gotowanie, i zarazem tak głodny że czekanie na pizzę na telefon wydaje się być katorgą.
Wystarczy wtedy wyjąć z zamrażalnika takie oto coś.


Tagliatelle rucola wymawiamy taliatelle rukola i jest to bardzo dobre a wygląda tak
Natomiast penne gorgonzola czyli penne gorgoncola jest zdecydowanie za słone. A ja słone lubię więc musi być naprawdę mocno za słone.



4. Suszone pomidory. Polecam je całym sercem, śledzioną i wszystkim. Nie wiem, jak mogłam żyć dopóki ich nie odkryłam, nie że Lidlowych tylko w ogóle. Pyszne na kanapkę z serem, bezpośrednio do paszczy, do sałatek, do sosów do makaronu, muffinów na słono itp.
W tych Lidlowych można znaleźć pojedyncze kapary. Mlask.
Leżą tam gdzie ogórki. 


5. Nowość. Podróba Kinder bueno. Wieki nie żarłam Bueno ale to jest za słodkie. Plus za wyczuwalny smak orzechowy. Raczej się więcej nie skuszę, bo skoro ja mówię że coś jest za słodkie to znaczy że świat się kończy i Macierewicz ma rację z tym zamachem.



6. Za to papryczki słodkie zdecydowanie nie są. Jakiś dobry człowiek nafaszerował je fetą i wcale nie pożałował. Po dwóch wymiękam, takie ostre. Uwielbiam. Oliwa świetnie się nadaje np do sałatek albo jako marynata.
Są też pieczarki ale nie są tak pyszne.


7. Serki z wsadem owocowym. Wiśniowe, malinowe, truskawkowe i chyba marakuja. Dziecko lubi.



8. Donuty. Przyjemność za 99 groszy. Lubię bo nie są suche. Na zdjęciu wersja oblana czekoladą, są też posypane cukrem. Pyszne, pod warunkiem że świeże.


9. Serek taki. Ananasowy, lekko słodki, pyszny. Da się go pokroić nożem, ale jednocześnie jest na tyle miękki że da się go rozsmarować na pieczywie. Do słodkiego rogala czy chałki po prostu ideał.


9. Ser. Dziecko jęczy że za ostry, widać nie wie co dobre. Wcale bardzo ostry nie jest. Są chyba 2 albo 3 smaki. Polecam.


10. Na szybki obiad. Ziemniaki, ogór i jest ok. Wystarczy wrzucić na patelnię.
Mały wybór kształtów ale czy to takie istotne? Skład nie przerażał.



Smacznego :)

sobota, 5 kwietnia 2014

Denko marcowe

Jestem tak zarobiona i nie ogarniam rzeczywistości, że nawet denko spóźniam.
Ale lepiej późno niż wcale więc lecim z tym koksem.

1. Żel pod prysznic Balea.
Jedna z rzeczy której recenzować nie umiem to żele pod prysznic. Ma się pienić, ładnie śmierdzieć i nie podrażniać. Ten pieni się średnio, śmierdzi jak trzeba i ma kolor spermy. Dupy nie urywa, przyczepić się nie ma do czego. Żel jakich wiele. Amen.
2. Mydło Organique. Kocham ich mydła i w ogóle wszystko co wyprodukują. Bo tak. Ten egzemplarz miał zapach cynamonu, kolor cynamonu i do tego cieszył oko. Wystarczy żeby go pokochać. Szkoda, że wymydliłam.
 3. Płyn micelarny Bioderma. Dobry. Zmywa co trzeba, nie podrażnia. Peanów nie będzie bo za co? Każdy z jego poprzedników robił to samo.
 4. Peeling Hean. Opisywałam go tu i nic się nie zmieniło. W dalszym ciągu peelingów powinnam szukać w Castoramie.
 5. Pianka i chusteczki OsmozaCare czyli moi faworyci z walce z bakteriami. Niezmiennie lubię i mam przy sobie prawie zawsze.
 6. Skincode Essentials 24h cell energizer cream. Duża (25 ml próbka) którą bardzo polubiłam. Taki solidny, kojący nawilżacz.
7. Krem do rąk nagietkowy Yves Rocher. Nabyłam skuszona opiniami na wizażu i to był błąd. To, że pachnie dziwnie przeboleję, ale jeżeli chwilę po posmarowaniu mam znów suche łapy, to znaczy że to nie jest dobry krem. Never ever.


Dobranoc.

niedziela, 23 marca 2014

Suplementy w diecie dziecka

Dawać, nie dawać- oto jest pytanie.
Moim zdaniem czemu nie, byle z rozsądkiem, choć wiadomo, że co naturalne to naturalne.
Ale czasem się nie da.
Jeremi nie lubi ryb, które powinno się spożywać ze względu na kwasy omega 3 i 6.
Można uzupełniać tranem, jest przecież taki smakowy dla dzieci marki Mollers.
Może go kiedyś kupię, jak przestanę się bać, że wydam kasę a on mi tego nie ruszy, co by mnie wcale nie zdziwiło.
Póki co mamy omisie. Czekoladki z mlecznym nadzieniem. Każda oddzielnie zapakowana, w małym kartoniku są cztery sztuki. Ceny nie znam, wygrałam w konkursie.



Ponoć do kupienia w Rossmannie i aptekach.
Tu strona producenta.
Chciałabym, żeby Jeremi spożywał zgodnie z zaleceniami sztukę dziennie, ale nie zawsze ma ochotę niestety.

Za to na żelki ochotę ma zawsze, więc jak już musi to niech je witaminizowane.
Kilka firm ma takie w ofercie, np Marsjanki, Ceruvit, DrWitt, oraz nasz rodzimy Vibovit.
Któż z łezką w oku nie wspomina siermiężnego kartonika z saszetkami, których zawartość wyjadało się tylko i wyłącznie paluchem, a rozpuszczenie jej w wodzie było profanacją.
Lata minęły, teraz Vibovit idzie z duchem czasu, ma profil na facebooku i produkuje żelki z witaminami.







Opakowanie jest plastikowe, a w otworze idealnie mieści się mała rączka, która jak widać na zdjęciu w pierwszej kolejności wybiera zielone żelki.
Są morskie stworzenia, są literki, są jeszcze jakieś inne, my mamy to co wygrałam w konkursie.
Żelki to u nas motywator kolacyjny. Jedz ładnie to dostaniesz żelka.

Najważniejszy jest jednak Sambucol. Smaczny i słodki syrop, który Jeremi przyjmuje codziennie w okresie zachorowań. Butelka 120 ml wystarcza na niecały miesiąc.
Syrop nie należy do tanich, kosztuje około 30 zł, ale bardzo często jest w promocji w Super-Pharm.
Aktualnie mam spory zapas, bo niedawno dwie butelki kosztowały 25 zł.

Wersja różowa czyli Kids jest przeznaczona dla dzieci w wieku 3-6 lat.
Dla starszych (6-12) jest wersja żółta czyli Junior.
Po 12 roku życia można już spożywać wersję dla dorosłych, a jak ktoś nie lubi syropu to ma alternatywę w postaci kapsułek.
Czy działa? Nie wiem. Jeremi jest nim faszerowany pierwszy sezon i muszę powiedzieć, że nigdy dotąd w okresie zwiększonej zachorowalności nie chorował tak rzadko.
Od września ospa sztuk 1, jakaś jelitówka sztuk 1, i trwająca 5 dni infekcja w listopadzie sztuk 1.
Teraz dopiero na dniach zaczął kaszleć,więc otworzyłam nową butelkę Sambucolu.
Być może dziecko mi się po prostu wychorowało i nabrało odporności, a syrop nie ma z tym nic wspólnego.
Mimo wszystko wolę nie ryzykować, a poza tym w coś poza czekoladą trzeba wierzyć.