niedziela, 28 kwietnia 2013

Niedzielne wannowanie.

W każdą niedzielę wieczorową porą, matka testująca ma zwyczaj moczyć swe nieboskie ciało w wannie pełnej hardcorowo gorącej wody, z dużą ilością piany. Rzecz jasna w towarzystwie peelingów, płynów, żeli i... maseczek do facjaty. Dziś będzie o maseczkach marki Laura Conti.



Na pierwszy ogień poszła czekoladowa. Miała Matka Testująca nadzieję, że otworzy saszetkę, oszołomi ją boski zapach czekolady, wygrzebie paluchem aksamitną maź i z lubością będzie się delektować jej boskim zapachem, o porażającym działaniu nie wspominając. Taaa, srali muchy będzie wiosna. Otworzyła Matka Testująca saszetkę i zamiast boskiej woni poczuła dziwny smród, połączenie aromatu czekolady z wonią wody z wazonu ewentualnie przydrożnego bagienka. Kolor niby czekoladowy ale jakiś taki nie do końca. No nic, posmarowała Matka facjatę i rzuciła cicho mięsem. Cóż, jak ktoś lubi efekt hardcorowego pieczenia to maseczkę całym sercem i śledzioną także, polecam gorąco. Mając nadzieję na spektakularne efekty (o naiwności!) zacisnęła matka zęby i leży z tym nieszczęsnym paskudztwem. Paskudztwo nie jest maseczką zastygającą, jakby to kogoś interesowało. Z czasem pieczenie ustaje i paskudztwo można zmyć. Efekt? Nie stwierdzono. Facjata wygląda jak wyglądała, gładka jest bo ją Matka wcześniej dobrym peelingiem potraktowała to jaka ma być, żadnego dotlenienia nie czuć. W ogóle nic nie czuć.

Skład paskudztwa: Skład: Aqua, Kaolin, Beeswax, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Propylene Glycol, Triethanolamine, Sweet Almond (Prunus Amygdalus Dulcis) Oil, Parfum, Phenoxyethanol, Panthenol, Soluble Collagen (and) Hydrolyzed Elastin, Methylparaben, Propylparaben, Allantolin Disodium EDTA, Methylchloroisothiazolinone (and) Methylisothiazolinone, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, [+/-] Castor (Ricinus Communis) Seed Oil, CI 77491, CI 19140:1

Cena to około 3 zł za 10 ml.

Na drugi ogień poszła maska ogórkowa. Zrażona czekoladową nie obiecywałam sobie po niej wiele. Plus za ładny i świeży ogórkowy zapach, zielony kolorek też przyjemny dla oka.



W przeciwieństwie do swej czekosiostry, ogórkowa nie piecze, czuć jednak na początku coś z pogranicza pieczenia i nie pieczenia. Także nie zastyga na twarzy. Efektów po zmyciu również i w tym przypadku nie stwierdzono. Ani obiecanego dotlenienia ani w ogóle nic.

Skład: Skład: Aqua, Kaolin, Beeswax, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Stearic Acid, Cetearyl Alcohol, Propylene Glycol, Triethanolamine, Aloe Barbadensis Flower Extract, Parfum, Phenoxyethanol, Cucumber (Cucumis Sativus) Fruit Extract, Methylparaben, Propylparaben, Disodium EDTA, Methylchloroisothiazolinone (and) Methylisothiazolinone, Tocopheryl Acetate, Retinyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citronellol, Linalool, [+/-] Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, CI 42090:2, CI 19140:1

Podsumowując: nie nie i jeszcze raz nie.

Pogodowo nieciekawie dziś...

Wygląda jakby za chwilę miało padać, więc Jeremi okupuje Matkę Testującą stosem swoich książeczek. W matce się już flaki przewracają, bo ile można o tym samym codziennie, ale zęby dzielnie zaciska i czyta czyta czyta, czasem i 10 książek jedna po drugiej.

Zdecydowanym hitem na książkowej półce Jeremiego jest seria Mały Chłopiec wydawnictwa Olesiejuk. Każda z nich opowiada o małym chłopcu, będącym właścicielem jakiegoś pojazdu mechanicznego. Seria składa się z 18 (o ile nie dodano ostatnio jakichś nowości) książeczek w twardej oprawie. Analogiczną serię wydawnictwo przygotowało dla małoletniej płci pięknej, lecz książek jest chyba tylko 7. Jeremi nie ma jeszcze całej serii, ale podejrzewam że to kwestia czasu.



Książeczki są jak już pisałam w twardej oprawie, strony mają grube, całość zasługuje na dużą pochwałę za swą pancerność; mimo intensywnego czytania książki w ogóle nie są zniszczone.



Niektóre z nich są lakierowane, inne matowe, jedne mają treść rymowaną a inne nie, nie wiem czemu tak jest. Jest i już. Na końcu każdej książki są zagadki, można też wkleić zdjęcie dziecka.



Książki są generalnie pisane językiem prostym i zrozumiałym dla małego dziecka, ale zdarzają się wyjątki typu okamgnienie czy wespół. Dobrze, że takich "kwiatków" nie ma dużo. Druga rzecz do której mam zastrzeżenia to rymy. Niektóre rażą okrutnie. np urodziwym-szczęśliwy, samochód-wykopów, pracuj-placu, czy wywrotka-spotkać. Dziecku rzecz jasna nie przeszkadza to w ogóle. Pod względem graficznym seria zasługuje na duży plus, jest ładnie, kolorowo, dziecięco.



Podsumowując mogę stwierdzić, że pomijając nieszczęsne rymy seria jest bardzo udana i godna polecenia. Świetny pomysł na drobny prezent dla dziecka, a jeżeli obdarowany ma na imię tak jak jeden z bohaterów, to już w ogóle super. Cena to około 9,99 zł za sztukę.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Lubię dostawać maile...

...informujące o tym, że gdzieś coś wygrałam. Zwłaszcza, jak brałam udział w konkursie i zupełnie o tym zapomniałam. A tu suprajs, gratujemy wygranej, blablabla. Tak też było i tym razem, firma Gerber radośnie poinformowała Matkę Testującą o fakcie wygrania jogurtów. I przyszły, o smaku morelowym oraz naturalnym, innych nie ma.



Wrażenia Jeremiego? Skoro zjadł to musiało mu smakować. Wrażenia Matki Testującej? Mieszane.

Skład: niestety wszechobecny cukier na drugim miejscu.



W smaku dobre, nie ma się do czego przyczepić. Myślałam, że naturalne będą lekko kwaśne jak to jogurt naturalny ale nie, smak bardziej przypomina jogurt typu Fantazja. Jak komuś nie zasmakuje to taki naturalny daje jakieś pole do popisu, może zmieszać z ulubionym musem owocowym czy czym się chce. Ostatecznie i kakao może być, nic tylko popuścić wodze fantazji.

Konsystencja: trochę gęściejsza niż przeciętny jogurt. Nie będę narzekać bo pewnie zagęszczenie wymusiłoby konieczność dodania żelatyny (ble). Zagęścili pektyną więc ok. Jogurciki są całkowicie gładkie, bez kawałków owoców, co jest zrozumiałe biorąc pod uwagę fakt, że to jedzenie dla dzieci od 6 msc życia.



W opakowaniu znajduje się 6 małych porcyjek, akurat dla niemowlaka. Sreberko usuwa się łatwo, kształt kubeczka pozwala na dokładne wydłubanie resztek z dna i ścianek. Producent twierdzi, że produktu nie trzeba przechowywać w lodówce. Dlaczego? nie mam pojęcia i sama się zastanawiam.

Generalnie produkt oceniam pozytywnie. Jak komuś nie przeszkadza cukier na drugim miejscu w składzie to warto spróbować. Czy ja sama spróbuję ponownie? Pewnie nie bo niczym mnie ten produkt nie ujął. Z racji tego, że jest dla niemowląt zapewne jest stosunkowo drogi (nigdzie go w sklepie nie widziałam). Gdybym miała półroczne niemowlę może bym do niego wróciła.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Ciepło, cieplej, upał...

Czyli dziś będzie o sandałach dla dzieci. Matka Testująca kupując potomkowi dobra wszelakie, zwraca uwagę przede wszystkim na jakość. Niech sobie będzie trochę droższe, ale ma być dobre i nie rozlecieć się za chwilę, choć i z tym różnie bywa, sporo rzeczy kupionych w H&M wróciło do nich w ramach reklamacji. Szczególną uwagę Matka Testująca zwraca jednak na buty i foteliki samochodowe. Te drugie mają być bezpieczne, nawet jeżeli ich kupno wymusza na matce chodzenie w butach z ubiegłego sezonu. Ale to już temat na inną notkę. Dziś ma być o butach więc do rzeczy. But idealny ma być lekki, wygodny, ma mieć elastyczną podeszwę zginającą się w 1/3 od palców. Dlaczego? Ano dlatego że but powinien pracować razem ze stopą, dopasować się do niej a nie odwrotnie. Proponuję usiąść w domu na spokojnie, zdjąć skarpetę i zobaczyć, jak pracuje stopa. Nie zgina się ona w połowie, ale właśnie w 1/3 (no mniej więcej) od palców. Fajnie, jeżeli but jest też ładny, idealnie jeżeli jest też tani. Niestety, takie rzeczy to tylko w Erze. Dobre buty są drogie. Chyba, że się trafi na prawdziwą okazję. Latem 2011, pewnego pięknego upalnego dnia, ociekająca potem Matka Testująca obrała azymut na centrum handlowe celem nabycia potomkowi obuwia letniego.

Najpierw weszła jednak do Lidla. Są i sandały. Nawet ładne, zdecydowanie tanie. Wzięła matka do ręki i szybko odłożyła. Podeszwa sztywna, sami sobie zakładajcie takie buty.

Decathlon. Ich sandały spokojnie mogą pretendować do niechlubnej nagrody "Najgorsze sandały roku". Podeszwę zgiąłby chyba tylko Pudzian.

Bartek. Cóż, gdyby kosztowały mniej to może by uszły. Ale za cenę powyżej 100 zł buty dość ciężkie i średnio elastyczne, to raczej nie dla mnie. Do tego świadomość, jak dużo Bartków wraca w trybie reklamacji. Podziękujemy.

Coccodriilo. Ładne, tanie, podeszwa do doopy.

H&M- podobnie.

Ecco. Cena powalająca, ale cóż, jakby miały mnie zachwycić to czemu nie. Model Hide&Seek jest ładny, bardzo ładny nawet, starannie wykonany. Niby ta podeszwa się zgina, nawet tam gdzie trzeba ale jakoś nie bardzo i... czegoś im brakuje. No nie zachwycają po prostu. A przy cenie butów powyżej 150 zł mam prawo mieć wymagania.

Deichmann. Ta sieciówka ma świetną markę obuwia dla dzieci. Nazywa się ona Elefanten, i oferuje naprawdę sensowne butki. Dodając do tego przyjemny kącik dla dzieci i miłe panie uzbrojone w miarkę pomagającą ustalić rozmiar, szczerze polecam kupowanie tam dziecięcych butów. Granatowe sandałki które u nich oglądałam kosztowały około 100 zł, spełniały moje wymagania, ale niestety, akurat rozmiar mojego dziecka (19) wziął i wyszedł. To idziemy dalej.

Humanic. Sieć sklepów kilka msc wzięła i się zmyła, nad czym bardzo ubolewam. Buty oferowali różne, mieli jakąś markę Covo która w ogóle mnie nie zachwyciła. Ale mieli też jeden model sandałków austriackiej marki Superfit, model Rocky. Wzięłam do łapy malutkie sandałki z uroczym żółwikiem (ciężko nazwać żółwiem coś co ma 2 cm) i stwierdziłam: to jest to. Sandały były idealne. Farta miała Matka Testująca, bo buty były przecenione z 159 na 99 zł. Ale zachwyciły mnie do tego stopnia, że bym je kupiła w cenie regularnej. Butki leciutkie, z najlepszą podeszwą jaką do tej pory macałam (Ecco niech się schowa), perfekcyjnie wykonane (rzadka nitka nie wystaje nawet na milimetr). Do tego ładne. Kupiłam, a jakże.

Roczny Jeremi nie byłby w stanie wyrazić swojego zdania na temat nowego nabytku Matki Testującej, ale mniemam że skoro sam buciki przynosił a odnóża nigdy nie były obtarte, to buty musiałby być wygodne i komfortowo mu się w nich chodziło.

Rok później dwuletni Jeremi znowu hasał w sandałach Superfit Rocky, rzecz jasna większych i w kolorze granatowym z niebieskim żółwikiem (poprzednie miały kolor khaki i zielonego gada). W tym roku są jeszcze dobre (na styk ale są), ale za rok zaczniemy przygodę z kolejnym egzemplarzem. I tak będziemy je wałkować aż się skończy rozmiarówka.

sobota, 20 kwietnia 2013

To co kocham czyli peelingi do ciała

Peeling do ciała do zdecydowanie jeden z moich ulubionych kosmetyków. Najważniejsze: ma być gruboziarnisty, albowiem gruboskóra Matka Testująca tylko takowe uznaje. Dziś będzie o najgorszym i najlepszym, jakie do tej pory miałam. Na pierwszy ogień idzie najgorszy. Eveline Slim Extreme 3D. Nazwanie go peelingiem jest tak naprawdę obrazą dla porządnych, zacnych drapaków. Jest to raczej żel delikatnie peelingujący, absolutnie nie sprawdzający się w roli peelingu. Plus za tubę stojącą na nakrętce (wszystko ładnie ścieka w dół i się nie marnuje), i tu niestety plusy się kończą. Otwór jest za mały, przez co wydobycie tego paskudztwa z tubki jest prawie tak trudne, jak zrozumienie mężczyzny. Zapach ma ładny i delikatny (niech będzie że to drugi plus). Działanie? cóż, nie dla mnie, fanki ostrych drapaków. Nie nie i jeszcze raz nie. Działanie antycellulitowego nie stwierdzono. Na szczęście go nie kupiłam, a wygrałam w konkursie.

Skład: Aqua / Water, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, PE, Cocamide DEA, Propylene Glycol, Xanthan Gum, Butylene Glycol, Laminaria Hyperborea, Gingko Biloba, Zingiber Officinale Root, Hydrolyzed Silk, Polysorbate 20, Retinyl Palmitate, Tocopherol, Linoleic Acid, PABA, Centella Asiatica, Sodium Chloride, Lactose, Cellulose, Hydroxypropyl Methylcellulose, CI 77289, Tocopheryl Acetate, Allantoin, Panthenol, Maris Sal, Caffeine, Sodium Salicylate, Lecithin, Silica, Methylchloroisothiasolinone, Methylisothiasolinon, Fragrance, CI 77288 A oto bohater



Na drugi ogień idzie peeling solny Wellnes&Beauty z Rossmanna. Wady: mała wydajność przy stosunkowo wysokiej cenie (13 zł a starcza na kilka użyć) oraz brak informacji na opakowaniu, że produkt nie był testowany na zwierzętach. Peeling (zdecydowanie przez duże P) zamknięty został w plastikowym (nie szklanym) opakowaniu. Po otwarciu czujemy przyjemny, morski zapach i widzimy... peeling solny pływający w jakiejś cieczy. Widok dość osobliwy, zatem Matka Testująca zamknęła, potrząsnęła, a jak otworzyła ponownie to już bardziej jej się podobało. Peeling jest dokładnie taki jak lubię, solidny, mocny zdzierak, który zostawia skórę nie dość że gładką i miękką to jeszcze natłuszczoną. Ważna uwaga: nie używać na skórę podrażnioną, no chyba że ktoś jest amatorem ekstremalnych przygód w wannie. Reszcie nie polecam.

Skład: Maris Sal, Ethylhexyl Stearate, Caprylic/Capric Triglyceride, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Parfum, Porphyra Umbilicalis Powder, Tocopherol, Butylphenyl Methylpropional, Limonene, Linalool, Aqua, CI 42051, CI 19140

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Wiosna, na rower czas

Nie wiem kto i kiedy wymyślił rowerek biegowy, ale jestem mu za to wdzięczna. Wdzięczność wypełnia moją duszę, aż bym mu zaśpiewała albo zatańczyła. Ale nie wiem czyj to był pomysł, więc kankana nie będzie. Ale do rzeczy. Przygodę z rowerkiem biegowym (zwanym też laufradem) najlepiej zaczynać około 2 roku życia. Gorzej, jak drugie urodziny przypadają w styczniu, wtedy trzeba uzbroić się w cierpliwość. Byle do wiosny! Jak wybrać rowerek? Nie będę się rozpisywać, skoro inni wiedzą to lepiej http://www.aktywnysmyk.pl/content/52-dobor-wielkosci-rowerka-biegowego

Rowerki biegowe są różne, najprościej podzielić je na drewniane i metalowe. Wadą drewnianych jest brak regulacji wysokości kierownicy i mniejsza odporność na użytkowanie przez małe dziecko. Wadą metalowych... eee nie wiem, nie znalazłam. Ponoć metalowe są cięższe, ale mój dwulatek nie miał problemów z podnoszeniem swojego. Rowerki są z hamulcem ręcznym albo bez. Fajna sprawa ale raczej dla trochę starszego niż dwulatek dziecka, maluch z hamulca ręcznego nie skorzysta, gdyż zwyczajnie nie potrafi skoordynować pewnych czynności. Są też rowerki z nóżką. Owszem, przydatne, ale tu też dwulatek może mieć problem. Może, nie musi, dzieci są różne ;) Najważniejszą sprawą jednak jest moim zdaniem regulacja wysokości siodełka i kierownicy. Dzieci przecież tak szybko rosną.

Nie miałam wielkiego wyboru kupując rowerek. Odrzuciłam z założenia drewniane. Nie było by problemu, gdyby Jeremi był słusznego wzrostu. Ale nie jest, spuścizna genetyczna robi swoje. Miałam do wyboru model Strider oraz Puky LR M. Ze względu na cenę, zdecydowałam się na ten drugi. Czy jestem zadowolona? Tak tak i jeszcze raz tak. Dziecko jest szczęśliwe, uwielbia biegać na swoim rowerku, a ja mam poczucie, że to dobre dla jego rozwoju, co potwierdza ciocia małego człowieka (z wykształcenia fizjoterapeutka)oraz popularny fizjoterapeuta Paweł Zawitkowski. Zainteresowanych odsyłam http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/jazda-na-dwoch-kolkach,10984.html

Kilka słów o samym rowerku Puky LR M. Ładny (rzecz gustu), lekki, łatwy do utrzymania w czystości, porządna niemiecka robota, mimo intensywnego użytkowania nic się nie zepsuło, nie odpadło, nie poluzowało i nie skrzypi. Oczywiście, są rysy na lakierze, ale to jest tylko rowerek małego dziecka, nie ma siły, pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Koła są piankowe co pozytywnie wpływa na wagę rowerka (pompowane są cięższe). I kapcia się nie złapie. Brak wysokiej ramy sprawia, że w razie upadku z siodełka dziecko nie wyrżnie kroczem o rowerek. Wady: cena. I jeszcze jedno: nie zapominamy o kasku :) Nasz akurat się zapodział.

Na koniec kilka zdjęć :)

Witamy na naszym blogu, który powstał z uwielbienia do testowania wszystkiego. Jeremi ma 2 lata i 9 msc, a jego matka ciut więcej, tzn 18 plus vat. Będziemy tu dzielić się wrażeniami z testowania nowości i nie tylko, będą kosmetyki, zabawki, artykuły dla dzieci, wszystko co Matce Testującej wpadnie w łapę.

Kilka słów o nas.

Jeremi jest inteligentnym i bystrym wielbicielem wszystkiego,co ma koła. Zaczynając od aut, poprzez autobusy, motory, ciężarówki, a kończąc na tych robiących ijo ijo czyli karetkach, wozach policyjnych i strażackich. Jak prawie każde dziecko swojej matki, jest najpiękniejszym i najmądrzejszym dzieckiem na świecie. Do tego upartym jak matka, krnąbrnym i nieposłusznym.

Matka Testująca urodziła się pod znakiem byka. Jest wredna i złośliwa, nie znosi głupoty, bezmyślności i wielu innych rzeczy. Uwielbia testować, próbować, a najbardziej ze wszystkiego kocha... jeść. I kocha wygrywać w konkursach. Matka Testująca jest słońcoholiczką, marzącą o hibernacji od listopada do marca, a ponieważ jest to mało realne, jakoś tam egzystuje mając nadzieję na lepsze jutro. Matka Testująca jest leniwa, ciągle walczy z pogłębiającą się prokastrynacją, klnie jak szewc (na blogu obiecuje się powstrzymać), ciągle dąży do osiągnięcia wagi idealnej, co wychodzi jej ekhm... Matka Testująca ma alergię na zdrobnienia, więc jeżeli ktoś oczekuje takowych to może być ciężko. I to tyle.