wtorek, 11 lutego 2014

Przecież ja nie lubię fioletów.

Absolutnie nie lubię fioletów. W szafie nie mam nic fioletowego, nawet pary skarpetek, nawet majtek.
Ostatni fioletowy przyodziewek miałam w podstawówce i były to krótkie bawełniane gacie na w-f. Szał.
Do piaskowego lakieru Opi zbierałam się zatem jak Kaczyński do kobiet, ale w końcu się zebrałam i rozdziewiczyłam. Solidarność jajników każe mi mieć nadzieję, że K. nikogo nie rozdziewiczy.
Ale do rzeczy. Lakier jest piękny. Piękny piękny piękny. Jak mi się w robocie nudzi, w korku stojąc na przykład, to se własne paznokcie oglądam i się jaram cholernie.
Pędzelkiem maluje się bardzo dobrze, mimo że nie jest szeroki. Do pełnego krycia zdaniem producenta potrzebujemy dwóch warstw, i faktycznie, jest to ilość optymalna.
Ogromny plus za szybkość wysychania. Chwila moment i można iść spać, nie ryzykując odbitej na lakierze poduszki. A rano można się rozkoszować widokiem własnych paznokci.

Cztery pierwsze zdjęcia to sesja samochodowa, a kolor uparcie wychodził niebieski. Teraz widzę fiolet. Cuda jakieś.



 Tu już domowa zabawa, paznokcie w sztucznym świetle bez lampy.



I na koniec zdarcie końcówek w piątym dniu noszenia lakieru. Kciuki jak zwykle prawie idealne. Pozostałe obok ideału nawet nie leżały.



Co do zmywania to nie ma rewelacji, nie ma też tragedii. Gorzej niż zwykły lakier, lepiej niż nieszczęsny Rimmel Precious Stones. Jeden duży wacik w duecie ze zmywaczem z Lidla dają radę.
Podsumowując. Lakier 5 zł nie kosztuje, więc fajnie gdyby był trwalszy. Nie zmienia to faktu, że jest piękny i polecam. Nawet tym co w szafie nie trzymają fioletowych gaci na w-f.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz