poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Wawelskie Kasztanki czyli próba poprawienia ideału

Słodycze prawie wszystkie darzę uczuciem gorącym. Te czekoladowe zwłaszcza. Są rzecz jasna wyjątki typu czekolada gorzka, wyrób czekoladopodobny, połączenie czekolady z miętą lub alkoholem.
Ale poza tym czekolada wchodzi jak złoto. Kasztanki też wchodzą jak złoto. Zarówno w wersji oryginalnej (praliny) jak i tabliczka czekolady nadziewanej. 
Kasztanki to smak idealny, nic do poprawki, zostawić i nie mieszać żeby nie przedobrzyć. Nie za słodki, odpowiednio czekoladowy, mlask. 
Komuś się jednak wyrażnie nudziło i zrobił mały kasztankolifting czyli wersję z waflem. 
Kupiłam, bo jak inaczej. 



Mamy zatem 300 gram szczęścia, w środku ileś płaskich czekoladek po 20 gram każda, imitujących tabliczkę czekolady (podział na kostki). Jest też uproszczona instrukcja obrazkowa jak się do czekoladki dobrać, choć w praktyce nie jest to takie łatwe. Tzn technicznie jest łatwe ale trzeba albo mieć długie pazury albo zrobić to precyzyjnie. A jak już się dobierzemy to możemy cieszyć podniebienie pyszną czekoladką.
Czym się ona różni od zwykłego Kasztanka?
Zapewne składem wzbogaconym o te wafle, których raczej nie czuć w smaku, jedynie trochę w konsystencji, bo ciut chrupie. I to wszystko. 
Z waflem czy bez, Kasztanek jest pyszny. Tiki Taki też. Malagi nie lubię. 
Ceny nie pamiętam, wartości kalorycznej dla własnego zdriowia psychicznego nie sprawdzam.
Ale niech Wam pójdzie w biust. Albo mięśnie, co kto woli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz