poniedziałek, 10 czerwca 2013

Już był w ogródku, już witał się z gąską...

Tak właśnie. Już Matka Testująca się zachwycała, już szukała gdzie cudo można kupić, już recenzję pełną ochów i achów pisała... Ale zacznijmy od początku. Nie lubię mieć na półce w łazience kilka otwartych butelek z żelami, kremami czy czymkolwiek kosmetycznym. Nie i już. Skończy się jedno, wyjmę drugie. Ale dla tego peelingu zrobiłam wyjątek. Wygrałam go jak zwykle w konkursie, poczytałam opinię, i doczekać się nie mogłam. Dotarł w środę. Od środy do niedzieli cudem jakimś nie biegałam wokół niego z łyżką, bowiem peeling pachnie zdecydowanie konsumpcyjnie. Słodko, kokosowo, obłędnie. Do tego ma gęstą konsystencję, taką że łyżka staje. Mniam. Byłam pewna, że mi się spodoba, bo w opakowaniu wyglądał na gęsty zdzierak, taki jak lubię. A do tego ten zapach. Czego chcieć więcej...





W okrągłym plastikowym opakowaniu znajdziemy 225 gram gęstego peelingu. Jest i sreberko. No to testujemy. I............ łeeeeeeeeeeeee. No nie tak miało być. Peeling jest owszem gęsty, ale tak naprawdę drobinek peelingujących nie ma wiele, więc trzeba się trochę natrzeć, aż się wreszcie na nie trafi. Cholera no, a miało być tak pięknie. I w ten sposób peeling solny z Rossmanna w dalszym ciągu nosi na nakrętce złotą koronę, a ja szukam ideału. Szkoda, bardzo szkoda...

2 komentarze: