piątek, 14 czerwca 2013

Krzesełek do karmienia małe porównanie.

Dawno nic dzieciowego nie było, to będzie dziś. Pod lupę bierzemy dwa, dokładnie te które mamy na stanie.

Na pierwszy ogień idzie Antilop z Ikei. Zna go chyba każdy rodzic. Stały bywalec prawie każdej restauracji (Antilop, nie rodzic). Tanie jak barszcz i proste jak konstrukcja cepa plastikowe krzesełko, dostępne w trzech kolorach flagi francuskiej tudzież filmów Kieślowskiego. Za jedyne 49,99 zł każdy może stać się jego dumnym i szczęśliwym posiadaczem. Można je też nabyć na Allegro, w cenie rzecz jasna trochę droższej. Chętni na wersję wypas mogą za jedyne 15 pln nabyć białą tackę, a chętni na wersję full wypas pasiastą poduszkę, o taką

Antilop jest cudownie lekki i zajmuje mało miejsca, nie ma zakamarków w których mniej lub bardziej strawione pokarmy lubią bawić się z nami w chowanego. Idealny do mycia, idealny w podróży. Nasz sprawdził się na polu namiotowym, w podróży, nawet w góry go zabraliśmy i po wyprawie rozłożyliśmy przed autem. Demontaż odnóży nie wymaga specjalistycznych narzędzi, ani wiedzy na temat budowy jądra atomowego. Krótko mówiąc, złoży i rozłoży każdy jełop. Wystarczy te odnóża włożyć gdzie trzeba, wcelować bolcem i po sprawie.

Ma też Antilop minusy. Moje zdolne dziecko miało fantazję i rozbujało się w tym krzesełku, zatem można mieć wątpliwości co do jego stabilności. Stabilność i niska waga mają też wpływ na to, że średnio fajnie wyłuskuje się z krzesełka małego pożeracza, tzn nogi dziecka lubię ugrzęznąć w otworach, ja wyjmuję dziecko a nogi zostają, krzesełko lekkie więc podnoszę razem z dzieckiem, a nie zawsze jest druga para rąk która by przytrzymała. Drugi minus to brak regulacji wysokości. O ile mamy w domu jeden stół i to jeszcze pasujący wysokością do krzesełka, problem możemy uznać za niebyły. Gorzej jeżeli nie. Demontaż tacki też nie zachwyca, mógłby być bardziej intuicyjny i po prostu prosty ;) Trochę mi krwi napsuł. Zdecydowanie jest to krzesełko dla dzieci kochających jeść. Mi się takowe niestety nie trafiło, Jeremi jest niejadkiem który potrafił (jak cudownie pisze się o tym w czasie przeszłym) jeść zupę godzinę. Bywały przy tym histerie, i tu Antilop był niezbyt dobrym wyborem, gdyż oparcie jest niskie a mały histeryk miewał taką dziwną fantazję i wyginał się do tyłu.

Ostatnia kwestia- pasy. No są. Ale obejmują tylko dolną część ciała. A jak się ich nie użyje (nie są na stałe do krzesełka przymocowane) to mały cwaniak radośnie z krzesełka wychodzi, staje na wyprostowanych nogach i pozdrawia publiczność ciule i serdecznie. Tacka nie jest niestety regulowana, więc nie można jej przysunąć do dziecka tak, żeby nie wylazło z krzesełka.

Mimo wszystko uważam, że warto Antilopa zakupić z myślą o wyjazdach, wakacjach, samochodowych eskapadach itp.

Drugie krzesełko to wielka ciężka i nieporęczna kolumna Zygmunta o nazwie Fisher Price, kolekcja precious planet. Nie jest to krzesełko na które wydamy 50 zł, nieee, kosztuje ono w granicach 300-500 zł o ile mnie pamięć nie myli. Ta górna granica cenowa to Smyk, dolna to allegro. W przeciwieństwie do Antilopa, FP jest bardzo stabilny. Nie przewrócą go wrzaski mojej sąsiadki z dołu, ani (jak mniemam) powrót pijanego pana domu po alkoholowej libacji. Oparcie jest regulowane jedną ręką (przydatne jak sobie urocze maleństwo komara utnie) i wysokie, powleczone bardzo fajnym materiałem. Fajność tegoż polega na tym, że jest miękki, przyjemny i dziecko się w nim nie poci, a jednak powlekany czymś (nie wiem czym) co sprawia, że łatwo się z niego usuwa plamy, mokra ścierka i po krzyku. Bardzo przyjemnie pierze się też w pralce, nie płowieje. Łatwo się też do tego prania ściąga a potem zakłada z powrotem. Nie ma możliwości żeby dziecko wysunęło się dołem, ponieważ jest zabezpieczenie w postaci wielkiego wystającego czegoś, co widać na zdjęciu.

Jest też tacka z dodatkową wkładką, na tacce wgłębienie na kubek i drugie na jakieś drobne przekąski. Wszystko (tacka i wkładka) plastikowe, łatwe do umycia pod prysznicem, łatwe w montażu i demontażu. Tacka regulowana jednym ruchem ręki, można ją ustawić bliżej lub dalej od dziecka.

Regulacja wysokości jest (tu już trzeba użyć obu rąk) i to nawet dość spora bo siedmiostopniowa, zatem możemy sobie dopasować do każdego stołu. Jest i podnóżek ale niestety nie regulowany, małe dziecko może do niego nie dosięgnąć. Krzesełko się niby składa, ale to takie składanie które służy chyba tylko temu, żeby trochę mniej miejsca zajmowało jak nie jest używane. Niestety nawet złożone jest kolubryną.

Pasy są lepsze, obejmują ramiona, w sumie nie używaliśmy bo wystarczyło mocniej docisnąć tackę żeby dziecko nie wyszło. Regulacja tacki jest od strony rodzica, więc nie ma możliwości, że w małym łepku zalęgnie się kolejny pomysł zasługujący na nagrodę Darwina.

To teraz wady. Drogie, ciężkie, wielkie, nieporęczne, absolutnie nie do transportu. Podnóżek nie jest regulowany, cholera wie po co on tam egzystuje. W przypadku jednej osoby problematyczna jest regulacja wysokości z dzieckiem w środku, a im dziecko cięższe tym gorzej. Trzeba bowiem jednocześnie nacisnąć dwie czerwone wajchy i ciągnąć w dół albo podnosić do góry.

Podsumowując: każde krzesełko ma wady i zalety, nie ma niestety ideału. Jeremi ma prawie 3 lata i w dalszym ciągu korzysta z kolubryny (bez tacki), jest mu wygodnie i odpowiednio wysoko. Na zwykłe krzesło niestety jest jeszcze za niski. Na koniec wypadałoby rzucić kilka zdjęć.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz