sobota, 29 czerwca 2013

Telefony, kurierzy i pozytywne zaskoczenie.

Tak w ogóle, to nie lubię rozmawiać przez telefon. Od lat nastu i nawet podejrzewam skąd mi się to wzięło, ale to nie miejsce na rzewne love story o niespełnionej miłości do kryptogeja (niniejszym pozdrawiam Pawła).

Wyjątek robię dla panów kurierów, którzy zapewne z radością w sercu żwawo bieżą na moje drugie piętro, z jakąś uroczą paczuszką z równie uroczą zawartością. Ale najpierw dzwonią. Matka Testująca widząc obcy numer telefonu wyświetlający się na antycznej Nokii najpierw czuje radosne podniecenie, a kiedy słyszy: "dzień dobry, tu kurier, mam do pani..." osiąga apogeum ekscytacji zmieszanej z zaciekawieniem, albowiem z reguły czeka na więcej niż jedną paczkę i nie wie, czym dziś ją pan kurier uszczęśliwi. Tak też było kilka dni temu, kiedy pan kurier przyniósł całkiem ciężką i wypasioną paczkę od firmy CREDO PR, której to firmie i dobremu człowiekowi który paczkę nadał z tego miejsca ślicznie dziękuję. Paczka zawierała dobra wszelakie, a dziś napiszę o kosmetykach które w niej znalazłam, a które zaskoczyły mnie pozytywnie. Gorvita? A co to w ogóle jest i czemu ja tego nie znam, he? Tylko lat człowiek w nieświadomości egzystuje na tym łez padole, choć mu się wydawało że firmy kosmetyczne zna chyba wszystkie. A tu zonk. No ale do rzeczy. Nie mam zielonego ani w żadnym innym kolorze pojęcia, gdzie to kupić albo potajemnie zdobyć, ale wiem, że mi się to podoba i chyba Gorvitę polubiłam. Pierwsze wrażenie... cóż, stylistyka opakowań raczej przypomina poprzednią epokę i na tle konkurencji wypada raczej blado. Ale nie ma co się zrażać i oceniać książki po okładce.



Ten czerwony koleś znalazł się w odpowiednim czasie i miejscu, albowiem kilka dni wcześniej Matka Testująca w towarzystwie kolegi z pracy poszła wieczorem karmić komary na skwerku. Wróciła zaś w stanie matematycznym, tzn na rękach i nogach Matki można by uczyć dzieci w podstawówce liczenia do 100. Kariera nawet całkiem ciekawa, tylko żeby to cholerstwo tak nie swędziało, i żeby jaśnie Fenistil działał. A nie działa. Trochę bez przekonania ale jednocześnie z myślą "a co mi szkodzi" wzięła Matka Testująca ten czerwony czyli Panthenol Żel i sowicie wysmarowała sobie pewne partie ciała. Hmmm. Chyba działa. Wprawdzie nie jakoś spektakularnie długo, ale jednak czuć różnicę. Żel całkiem przyjemny, pachnący trochę ziołowo, skóra się nie lepi a do tego całkiem przyjemnie chłodzi. Szału nie ma, ale jednak jest lepiej i przy częstym smarowaniu ma się ochotę całować go po nakrętce. Zdaniem producenta jest hipoalergiczny, zawiera aloes, alantoinę i witaminy, łagodzi podrażnienia skóry spowodowane nadmiernym opalaniem itp, ukąszeniami owadów, poparzeniami przez meduzy. Plus za skład, krótki i rzeczowy. Na pierwszym miejscu woda, na drugim pantenol, na trzecim ekstrakt z aloesu, dalej leci propylene, glycol, glycerin, carbomer, triethanoloamine, alantoina, mentolpolisorbate-20, PEG-20 glyceryl laurate, tocopherol, linoleic acid, retinyl palmitate, DMDM hydantoin. Tubka zawiera 100 ml żelu.

Ten zielony to żel aloesowy, rekomendowany przez uzdrowisko w Rabce. Mimo, że tuby są podobnej wielkości, jest go o 50 ml więcej niż czerwonego kolegi. Przyjemny, lekko chłodzący i delikatnie pachnący żel, tak naprawdę nie wiadomo do której partii ciała, zatem używamy gdzie chcemy byle na skórę. Ze względu na efekt chłodzenia, całkiem przyzwoita letnia alternatywa dla balsamów. Skład: woda, ekstrakt z aloesu, propylene glycol, glycerin, symphytum officinale extract, pantenol, alantoina, carbomer, triethanoloamine, DMDM hydantoin.

Jeden i drugi zawiera składniki pochodzenia naturalnego i nie jest testowany na zwierzętach. Duży plus za to. Cóż, pozostaje mi polecić. Tylko gdzie to kupić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz