piątek, 3 maja 2013

Lidlowo- niespożywczo

Następny post miał być niedzieciowy. Naprawdę. Nie chcę być monotematyczna i w kółko tylko o zabawkach i innych takich. No ale wyszło jak wyszło i dziś będzie o ciuchach z Lidla. O Lidlowej paszy też będzie, nie wiem kiedy ale wkrótce. Przyodziewku w Lidlu sobie nie kupuję, natomiast Jeremi trochę rzeczy od nich ma. Czy są to rzeczy warte polecenia? I tak i nie.

1. Skarpetki. Z reguły sprzedawane w multipakach. Ceny nie pamiętam ale Lidlowa, czytaj: przystępna. Skarpetki z Lidla są zajefajne. Mimo wielokrotnego prania (cholera, od roku co najmniej je nosi i jakoś wyrosnąć nie chce) wyglądają dobrze, nie mają ani jednej mikrodziurki czy przetarcia. Ani rozciągnięte ani skurczone, miejscowo zmechacone, musi Matka Testująca odkopać swoją maszynkę do zmechaceń i zająć się sprawą. Fajne w dotyku, nie czuć sztuczności, o ile mnie pamięć nie myli bawełna z jakimś małym dodatkiem elastanu. Zadowolona jestem i na pewno do nich wrócę.



2. Body. Dwa razy krążyłam wokół nich jak sęp. Za pierwszym razem jakościowo mi nie leżały, szmatławe takie. Jakiś czas później rzucili z innej kolekcji i na te się zdecydowałam. Żałowałam. Tanie były jak barszcz bo za 3 sztuki dałam chyba 25 pe-el-enów, ale w ogóle nie trzymały rozmiarówki, rozmiar z metki 86/92 a wielkościowo jak te na 80. Mało to istotne, gorzej że szybko rozciągnęły się przy szyi i dziecko wyglądało jak kloszard. Jeszcze tylko dziura w butach, reklamówka z jednej łapie, puszka po piwie w drugiej łapie, i karnawałowy strój kloszarda na żłobkowy bal matka ma odbębniony. W prostocie siła, ha! Zdjęć nie mam.

3. Ciepły teflonowy bezrękawnik. Nabyty na jakiejś wyprzedaży za jakieś śmieszne 22 zł w komplecie z bluzką. Bluzka po pierwszym praniu wykazała niezrozumiałą tendencję do odsłaniania pępka, ale bezrękawnik jest całkiem spoko. Ciepły, ładny, porządnie uszyty. Można go zobaczyć w poście o rowerku biegowym, ale jak komuś się nie chce szukać, to voila. Jedyny minus to kaptur który nie jest odpinany, za to jest duży i sterczy.



4. Pidżama. Mamy całą jedną i pewnie na tym się skończy. Cóż, na bezrybiu i rak ryba, bawełna jakości średniej, niby się jeszcze nie rozciągnęła ani nie skurczyła ani nic wielkiego i złego się z nią nie stało (poza napą która bardzo szybko odmówiła współpracy), ale widać że nie jest to bawełna z wyższej półki. Cena adekwatna do jakości, zainwestowałam w nią chyba 12 zł czy coś w ten deseń. Na szczęście to tylko pidżama.

5. Bielizna. Mamy dwa komplety, majtki plus podkoszulki. Kilkanaście prań już myślę że przeżyły, dalej wyglądają całkiem ok, przy czym majtki jednak lepiej. Kolory nie sprane. Podkoszulki nie rozciągnięte i nie skurczone, tu też widać że nie jest to nie wiadomo jaka bawełna, ale nie ma tragedii. W jednej koszulce poszła nitka, muszę się zmobilizować i naprawić (czytaj: poprosić kogoś kto w przeciwieństwie do mnie igłą umie zrobić coś więcej niż przyszyć guzik). Czy się jeszcze skuszę? Jak mi się spodobają wzory to czemu nie.

6. Rajstopy. I chwila milczenia bo nie wiem co napisać. Loteria. Jak ktoś lubi loterie to zapraszam do Lidla po rajstopy dziecięce. Miał Jeremi różne. Zwykłe i ocieplane. Ocieplane okazały się porażką totalną. Przeżyję fakt zmechacenia, ale niestety po pierwszym praniu rozciągnęły się i konieczne okazało się nabycie gumki i wszycie jej wiadomo gdzie. Dziękuję mamo!



Z innej kolekcji też miałam te ocieplane i niestety historia się powtórzyła. Nigdy więcej.

Nieco lepsze są te zwykłe, bez ocieplenia. Wprawdzie trochę się rozciągnęły w części zadniej a co za tym idzie lekko wiszą poniżej gumki, ale chociaż nie spadają. Po sezonie rajstopowym (od października do kwietnia) wyglądają jak na zdjęciu.



7. Koszulki. Loteria z przytupem. Jak ktoś uważa lata 80-te za sielskie i anielskie i bardzo chce poczuć się znowu jak w tamtej epoce, niech wstąpi do Lidla w dniu kiedy rzucają 3 koszulki za 19,99 zł. Najpierw ta kolejka pod sklepem. Ech, łezka się w oku kręci. Wreszcie następuje ten magiczny moment, pracownik się zbliża, już wyjmuje klucz, wkłada go w wiadome miejsce, co za emocje, już za chwileczkę, już za momencik, poranek w Lidlu zacznie się kręcić. Iiii jeeest! Drzwi otwarte. Jesteśmy świadkami cudu, wszystkie chore i zniedołężniałe emerytki które normalnie nie mają siły ustać 5 minut w autobusie, nagle dostają nieludzkiego powera i z szybkością geparda oraz zręcznością małpy dopadają niczym hieny kosza z koszulkami. Oczywiście w godzinę wymiotło pół kosza. Na szczęście Matka Testująca ma do dyspozycji 4 Lidle, i jak jej na czymś zależy to prędzej czy później w którymś znajdzie to, czego pragnie. Koszulki matka nabyła bo jej się wizualnie podobały. Cóż, pranie czy dwa, i gust matki się zmienił.



Szwy poprzekręcane, zresztą widać na zdjęciu więc komentarz zbędny. Ale w końcu do piaskownicy też jakiś przyodziewek potomek musi mieć.

Czasem w Lidlowej Loterii Koszulkowej można trafić coś innego niż pusty los. Koszulka z innej kolekcji (ceny nie pamiętam ale droższa była) jest naprawdę fajna, trzyma fason, nawet nie wyblakła. Zadowolona jestem. Noszona całe poprzednie lato dalej wygląda przyzwoicie.

Innym problemem jest kopnięta rozmiarówka Lidlowych koszulek. Na zdjęciach poniżej widać dwie koszulki Lupilu z różnych kolekcji, obie w tym samym rozmiarze. Zdjęcia mówią same za siebie więc komentarz zbędny. Dodam tylko, że w momencie robienia zdjęć koszulki były nowe więc nie ma mowy o popraniowym rozciągnięciu/skurczeniu.



Podsumowanie: dziecięce ubrania z Lidla są loterią fantową, jednak jeżeli chcemy zwiększyć swoją szansę na wygraną nie kupujmy rzeczy w wyjątkowo atrakcyjnych cenach oraz ocieplanych rajstop, jak również nie sugerujmy się rozmiarem z metki bez obejrzenia danej rzeczy. Miłych zakupów życzy Matka Testująca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz