środa, 29 maja 2013

Lipfinity. Z uwielbienia dla komfortu. Ku chwale lenistwu.

Tak właśnie. Lipfinity, bo o niej mowa, będzie gwiazdą dzisiejszego odcinka. Powitajmy ją gromkimi brawami.

Kupiłam ją bo potrzebowałam na imprezę pomadki, która wytrzyma wieczór. Miałam w planach jeść, pić i tańczyć, a nie biegać co 5 minut do łazienki żeby poprawić usta. Cena jest wysoka, nawet bardzo, Rossmann życzy sobie za nią 52 pe-el-eny. Można ją także nabyć na allegro, w cenie znacznie przyjemniejszej, ale cholera, nigdy nie ma mojego odcienia 101. I pewności że oryginalna też nie ma. Trzeba czatować na obniżki, właśnie skończyło się w Rossmannie -40% na kolorówkę i kosmetyki do twarzy.

Za owe 52 pe-el-eny dostajemy całkiem ładne pudełko i jego zawartość.



Biały wysuwany sztyft służy do tego, żeby po wyschnięciu pomadki maznąć nim usta. Likwidujemy w ten sposób nieprzyjemne uczucie ściągnięcia, jak również nadajemy ustom blasku. Najpierw malujemy usta, potem czekamy minutę żeby wyschły (w tym czasie z reguły maluję oczy) i chwytamy za sztyft. Gotowe! Możemy cieszyć się pięknymi ustami przez ileś godzin, pod warunkiem, że pomalowało się je wprawną ręką. Tu jest bowiem pies pogrzebany. Lipfinity ma śliczny intensywny kolor, na ustach trzyma się długo, nie daje uczucia ściągnięcia, lepkości ani obciążenia. Gdyby nie cena, produkt miałby same zalety. Ale nie ma. Lipfinity bowiem, wymaga wprawy przy malowaniu. Nałożenie zbyt dużej ilości lub dwóch warstw sprawia, że przy pierwszym lepszym posiłku (pozdrawiam bułki z nadzieniem jogurtowym, jutro mam wolne to się nie spotkamy) pomadka ucieka z ust, i to w dość spektakularny sposób. Wygląda to łagodnie mówiąc paskudnie, więc chcąc nie chcąc lepiej zmyć całość. Zmycie wymaga tarcia chusteczką do demakijażu, zwykła sucha nie daje rady. Trzeba zatem pamiętać, żeby mokre chusteczki nosić przy sobie. Trwałość potrafi powalić na kolana i przeczołgać do Częstochowy, i to jeszcze w trakcie nakładania, zanim pomadka wyschnie. Już na tym etapie zrobienie poprawek jest trudniejsze niż zrozumienie męskiej duszy. Nie da się i koniec kropka. Zatem ostrożność, trochę wprawy, i będzie git.

Trzeci (po cenie i konieczności wprawy w używaniu) i zarazem ostatni minus to brak możliwości wykorzystania pomadki do końca. Jak widać na załączonym obrazku, choćby i sto lat świetlnych gmerać aplikatorem w środku, nie dobierzemy się do najniższych ani najwyższych pokładów.



Wady wadami, a ja i tak ją kocham. Za to, że nie muszę ciągle poprawiać, sprawdzać itp. Raz pomaluję i mam spokój. Umiejętnie położona nie ma sobie równych. I love you my Lipfinity.



Kiepskie zdjęcie robione sobie bez samowyzwalacz jak zwykle nie oddaje rzeczywistego koloru ani wyglądu. Ech... edit: i jeszcze jedna ważna kwestia. Wprawdzie nie wiem jak z dłuuugim namiętnym pocałunkiem, ale po zwykłym cmoknięciu w policzek pomadka nie zostawia śladów na delikwencie. Testowane na koledze z pracy.

4 komentarze:

  1. A jak się sprawdza w praktyce?
    Czy jakiś szczęśliwiec, który nabierze ochoty na pocałunki nie dzieli potem z Tobą koloru?

    OdpowiedzUsuń
  2. O widzisz zapomniałam napisać o tak ważnej kwestii. Już lecę edytować

    OdpowiedzUsuń
  3. oj tak, ja również jestem zafascynowana Lipfinity. Do czasu jej odkrycia praktycznie nie używałam pomadek, bo właśnie: szybko znikały z ust, a jestem leń i nie chce mi się ciągle poprawiać, no i zostawiały ślady wszędzie, gdzie mogły. Ciekawa jestem, czy inne marki też proponują coś w tym stylu...?

    OdpowiedzUsuń
  4. na pewno maybelline http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=52926 i pomadkę też mają, również się superstay nazywa. Nie miałam okazji testować.

    OdpowiedzUsuń