sobota, 4 maja 2013

Plastry do depilacji.

Dostała je Matka Testująca od firmy Coloris. I choć jest wierną użytkowniczką swego ulubionego depilatora (recenzji nie będzie bo co komu po recenzji czegoś czego już nie produkują), to jest też otwarta na nowości i chętnie testuje różne rzeczy. Do tego testu specjalnie hodowała włosy na łydce, ale jeżeli ktoś nie chce oglądać gołej łydki Matki Testującej to radzę nie czytać dalej. W opakowaniu znalazła Matka 3 blistry plastrów, instrukcję i zapakowaną chusteczkę.



Chusteczka nasączona jest oliwką i służy do usuwania resztek wosku.

Plastry jak widać można użyć do dużej powierzchni (łydka), natomiast te mniejsze zapewne są do pocięcia i zastosowania np na twarz lub okolice bikini. Matka Testująca jednak hardcorowa nie jest i bikini nie depiluje, więc jak ktoś liczy na recenzję ze zdjęciami to bardzo się rozczaruje.

Instrukcja zaś jest papierowa i służy do tego, żeby ją przeczytać. No to czytam.

Dowiadujemy się z niej, że wosk jest hipoalergiczny, nie zawiera żywic, pigmentów i kompozycji zapachowych. Jest i standardowa formułka o zastosowaniu na kawałku skóry żeby sprawdzić, czy nie uczula. Matka Testująca jest leniwa i jej się nie chciało. Ulotka informuje również, że skóra ma być umyta, odtłuszczona i osuszona. Czytam dalej i kopara mi opada, albowiem owłosienie przeznaczone do wykarczowania powinno być zdaniem pani ulotki, najpierw przycięte nożyczkami na długość 5-8 mm. Zapewne nie mam co robić tylko nożyczkami przycinać owłosienie, które zaraz usunę .

Blister najpierw pocieramy dłonią, żeby rozgrzać wosk. Następnie odrywamy od siebie dwie strony, obie są pełnowartościowe.



I przyklejamy do miejsca docelowego, zgodnie z kierunkiem rośnięcia owłosienia. Przyciskamy dłonią i energicznym ruchem odrywamy pod włos, nie ma na co czekać.



Zachwytu nie odnotowałam. Trzeba zerwać plaster ruchem naprawdę szybkim i energicznym, chyba że ktoś jest masochistą i wielbi takie zabawy, nic mi do tego, co kto lubi. W przeciwnym razie włosy zostaną na swoim miejscu, dumne i niezwyciężone. Po energicznym zerwaniu plaster wyrywa tylko część włosów. Niby można go użyć kilka razy, ale w praktyce kilka to maksymalnie dwa, bo przy trzecim wosk już się nie klei. Po odklejeniu skóra się lepi.



Efekt nie zachwyca. Po skończonej zabawie mamy na nogach wszystko. Łyse place po tym co się wyrwało, owłosienie które pozostało, czerwone kropki (Matka nie biedronka, pffff) i klejące resztki wosku. Bierzemy zatem chusteczkę,(jest naoliwiona i pachnie jak maść z witaminą A), celem usunięcia klejących resztek. Pożegnanie się z nimi nie jest jednak takie proste, cholerny wosk jest oporny i trzeba mocno trzeć chusteczką jeżeli nie chcemy nawiązywać z nim bliższej znajomości. Chyba, że ktoś chce. Po tarciu chusteczką mamy gratis lekkie zaczerwienienie skóry.



Próbuję się doszukać zalet ale ciężko mi idzie. Ceny nie znam to się nie wypowiem. Może tylko to, że zajmują mało miejsca i można użyć wszędzie, nawet w dżungli gdzie nie ma prądu. I hałasu nie robią jak depilator. Mimo wszystko te pseudozalety nie są dla mnie powodem, żeby sięgnąć po ten produkt ponownie. Wybieram swój tradycyjny depilator, skoro i tak muszę nim poprawiać po plastrach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz